Zanim św. Franciszek zrozumiał, że jedyną drogą do szczęścia i życia w pełni jest podążanie za Chrystusem, prowadził aktywne, rozrzutne towarzyskie życie w Asyżu. Lekką ręką wydawał pieniądze swojego ojca, który choć tego nie pochwalał, przymykał oko na wybryki dorastającego syna. Kiedy jednak Franciszek spotkał Jezusa (żyjącego) w drugim człowieku i przemawiającego do niego z krzyża w kościółku San Damiano i jego rozrzutność przekierowała się na pomaganie biednym oraz odbudowę kościoła, ojciec postanowił interweniować. Jawnie już okazał sprzeciw, a nawet zamknął Franciszka w celi w swoim domu. Był to dla młodego Asyzjaty trudny moment, w którym musiał się zmierzyć nie tylko z zewnętrznymi przeciwnościami, ale znaleźć też wewnętrzną pewność, co do tego, czego oczekuje od niego sam Bóg. Ostatecznie złożył przed ojcem własne ubranie, wyrzekł się nazwiska i oznajmił, że teraz ma jedynie Ojca Niebieskiego. Tak, ogołocony z samego siebie, z własnej woli pozbawiony pieniędzy, tożsamości, domu i rodziny rozpoczął pielgrzymkę ku świętości drogą wytyczoną przez Syna Bożego.
">Ślepi są, bo nie widzą prawdziwego światła, Pana naszego Jezusa Chrystusa<. Bez wątpienia światło Prawdy, światło od Boga, duch Pański to dar łaski, jednak by człowiek mógł go otrzymać, konieczne jest pragnienie, otwarcie się na sam dar i na innych, aby móc im służyć, dzielić się z nimi tym, co się otrzymało. (...) My franciszkanie też mamy swój cel i choć ten ostateczny jest po drugiej stronie rzeczywistości, to jednak tutaj, na ziemi, realizujemy go w konkretnym stylu. Mamy zachowywać świętą Ewangelię Pana naszego, żyjąc w posłuszeństwie, bez własności i w czystości."
Z podążaniem drogą zawsze wiąże się podejmowanie decyzji. Prędzej czy później staniemy przecież na rozdrożu, gdzie będzie trzeba coś wybrać i z czegoś zrezygnować.
"Ważne jest, aby patrząc na codzienne doświadczenia, odpowiadać sobie na pytanie, czy zbliżają nas one do osiągnięcia celu czy wręcz przeciwnie - oddalają od niego. Temu właśnie służą: codzienny rachunek sumienia, codzienna konfrontacja ze Słowem Bożym, systematyczne korzystanie z sakramentu pokuty i pojednania, miesięczne dni skupienia i kapituły klasztorne oraz rokroczne rekolekcje."
["Daj nam nędznym ze względu na Ciebie samego robić to, o czym wiemy, że tego chcesz, i chcieć zawsze tego, co się Tobie podoba, abyśmy - wewnętrznie oczyszczeni, wewnętrznie oświeceni i rozpaleni ogniem Ducha Świętego - mogli iść śladami umiłowanego Syna Twojego, Pana naszego Jezusa Chrystusa, i dojść do Ciebie, Najwyższy"]
Rozeznawanie było ważnym, a nawet koniecznym elementem drogi Franciszka. Kiedy doznał nawrócenia, jak czytamy w jego Testamencie, przystanął na chwilę i wyszedł ze świata. Potem, otrzymując łaskę wiary, modlił się w kościołach. W jego decyzjach nie było więc działania spontanicznego, którym ryzykowałby przełożenie własnego zamysłu ponad Bożą wolę. Niezwykle intrygujący i wiele mówiący o jego charyzmacie, jest sposób, w jaki sformułował regułę dla powstającego zakonu. Powiedział do swoich braci: "Chodźmy i poszukajmy rady u Pana" i poszli. Poprosili kapłana o trzykrotne otwarcie Słowa Bożego, a teksty, które zostały otwarte, przyjęli jako wskazanie od samego Boga.
"Nie jest tu najistotniejsza sama metoda zaczerpnięcia rady, ale sposób podejścia do Słowa Bożego i przekonanie, że Bóg na prawdę mówi: czy to w osobistych natchnieniach, w wewnętrznym dialogu, przez osobistą lekturę czy przez uczestnictwo w liturgii. (...) Franciszkanin, karmiąc się codziennie Słowem i Ciałem Chrystusa, zastanawia się, jak najlepiej ten otrzymany dar urzeczywistnić w swoim życiu poprzez konkretne postawy, zachowania, gesty, słowa."
Atrybutami Świętego z Asyżu są krzyż i Biblia. Przedstawiany na obrazach i w rzeźbach bardzo często trzyma w dłoniach te dwa źródła łaski. Po zapatrzeniu w krzyż, z którego otrzymał od Jezusa pierwsze wskazanie: "odbuduj mój Kościół", Franciszek sięga po Pismo, żywe Słowo Boga, które ma być dla niego drogowskazem. Tutaj dochodzimy do niezwykle ważnego słowa związanego z franciszkańskim charyzmatem, a jest nim "wcielenie" i ma ono potrójny wymiar!
Zapewne większość z nas już wie, że pomysłodawcą żywej bożonarodzeniowej szopki był święty Franciszek z Asyżu. Pierwsza tego typu szopka powstała w Greccio, gdzie Asyzjata świętował Boże Narodzenie i odprawiał Eucharystię. Rozumiał, że narodziny Jezusa to największy DAR od Boga, który nieograniczony i niepoznawalany uniżył się, przybierając postać człowieka, by ofiarować się dla naszego zbawienia. Poprzez to Wcielenie Bóg wychodzi naprzeciw człowiekowi, daje mu się zobaczyć i poznać, aby przez Niego człowiek poznał też samego siebie. Zamierzeniem Franciszka było unaocznić świętującym owo misterium Wcielenia. A ponieważ przy szopce odbywała się również Najświętsza Ofiara, owo Wcielenie wybrzmiało podwójnym tonem.
["Oto codziennie uniża się, jak wtedy, gdy z tronu królewskiego przyszedł do łona Dziewicy. Codziennie przychodzi do nas Ten sam, ukazując się pokornie. Codziennie zstepuje z łona Ojca na ołtarz w ręce kapłana."] - eksponuje Franciszek w jednym z Napomnień. Dostrzega więc codzienny cud Eucharystii, który współcześnie tak często umyka wiernym sprzed oczu. W każdej Mszy Świętej Jezus ofiarowuje się nam pod postacią chleba i wina, i nie jest to obecność symboliczna, a realna. Święty upomina więc braci: ["Błagam was wszystkich, bracia, z taką miłością, na jaką mnie stać, abyście tak jak tylko możecie, okazywali wszelkie uszanowanie i wszelką cześć Najświętszemu Ciału i Krwi Pana naszego Jezusa Chrystusa. (...) Czy nie porusza nas to wszystko czułością, skoro sam czuły Pan oddaje się w nasze ręce, i naszymi ustami dotykamy i spożywamy Go codziennie?"]
Ojciec Andrzej Zając konkluduje: "Dotyk, fizyczna styczność z ciałem Jezusa są dla [Franciszka] powodem, dla którego łono Maryi jest najświętsze, krzyż i grób jest święty, podobnie jak i dłonie kapłana, które są niczym łono Maryi. Ten kontakt z Ciałem Chrystusa przez dotyk tym bardziej przyzywa kapłanów do świętości życia adekwatnej do Jego świętości".
Trzecim wymiarem wcielenia, czyli ŻYWEJ OBECNOŚCI Boga jest Jego Słowo, żywe i skutecznie działające w naszym życiu. Tak, jak Franciszek wydobył z Pisma Regułę zakonu, tak też kierował się Ewangelią każdego dnia, rozumiejąc, że Słowo Boga nie jest jedynie pustym zapisem czy dźwiękiem. Czytał Ewangelię SERCEM, pozwalając, by objawiała się realnie w Jego życiu. I tak powinien czytać Ją każdy uczeń Chrystusa. Zostaliśmy przecież powołani słowami Jezusa do nawrócenia i wiary w Ewangelię, a czym jest wiara w Ewangelię, jeśli nie przekonaniem, że Słowo Pana jest Prawdą i Życiem, do którego musimy przylgnąć z ufnością i dać Mu się prowadzić.
Podsumowując - franciszkański fundament, jakim jest wiara w Wcielenie obejmuje to misterium w trzech wymiarach: narodzenia i życia Jezusa, Eucharystii i Słowa Bożego. Są to trzy nierozerwalne przestrzenie obecności Boga w świecie, przez które daje on nam poznać Siebie i zrozumieć nasz własny sens życia. Wcielenie Boga to dowód, że jest jest on Miłosierną Obecnością (jak nazywa Go Nan Merrill w Psalmie 79). Kocha i jest z nami.
W niedawnym czasie pewne środowiska ekologiczne brały sobie św. Franciszka na sztandary, mając w centrum zainteresowania jego rozmiłowanie w przyrodzie. Jednak ich niepełne postrzeganie postawy Asyzjaty wypacza obraz owego rozmiłwania, oddając w nim prymat przyrody nad człowiekiem. Franciszek w swoim zachwycie nad przyrodą nigdy nie zatrzymywał się na niej samej. Stworzenie kierowało go ku Stwórcy. Przyglądając się postawie Franciszka wobec natury, zatrzymajmy się na chwilę w punkcie początkowym, jakim jest zachwyt.
Zachwyt to postawa, którą warto pielęgnować w sercu przez całe życie. Nie wolno człowiekowi utracić zachwytu nad światem, nad życiem. Zanik zachwytu spowoduje bowiem oschłość, obojętność, brak wdzięczności, a w konsekwencji zastój, smutek i skostniałość. Nie są to cechy człowieka Bożego, którego powołaniem jest nieustanny rozwój i dążenie do świętości.
Chęć rozwoju i poznania wynikają z postawy zachwytu otaczającym nas światem. Aby się zachwycić musimy się na chwilę zatrzymać, jak zatrzymał się Franciszek nim wyszedł ze świata. Zatrzymanie się nad czymś na pozór oczywistym, teoretycznie dobrze znanym (powiedzmy kwiatem, truskawką lub mrówką) może wydawać się czymś dziwnym. Jeśli jednak pozwolimy sobie na odrobinę dziwności i wszystkimi zmysłami, którymi zostaliśmy obdarowani, przyjrzymy się stworzeniu tak, jakbyśmy widzieli je poraz pierwszy w życiu, otworzymy się na zachwyt. Zapatrzenie się w zachwycie na stworzenie, pozwoli nam dostrzec rzeczy wcześniej niezauważone, np. idealny ład, niesamowitość struktur, wspaniałość mechanizmów, własności i bujność wszelkiego stworzenia, które w kolejnym kroku prowadzi nas ku Temu, który to wszystko stworzył.
„Widzieć i wierzyć” - to Franciszkowy drogowskaz. Jak Tomasz „ujrzał i uwierzył”, tak Franciszek widział Boga w Jego Słowie, obecności sakramentalnej, w Jego stworzeniu, drugim człowieku i to wszystko prowadziło Go do głębokiej wiary w to, że Bóg jest realny, obecny, że daje się poznać i że jest dobry i piękny.
"Nauka i wiedza nie jest substytutem pobożności, ale skuteczną pomocą w zgłębianiu tajemnicy Boga, aby mogła rozwijać się pogłębiona wiara, wolna od infantylizmu i powierzchowności. Człowiek świadomy siebie z większym jeszcze zdumieniem odkrywa, kim jest Bóg." („Bóg jest piękny” o. Andrzej Zając)
Kontemplując piękno Bożego dzieła poznajemy, że przymiotami Ojca są mądrość i hojność. Z tego ducha kontemplacji echem wybrzmiewają słowa Jezusa: "Przypatrzcie się ptakom podniebnym: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż nie jesteście ważniejsi niż one?"
Stworzenie zawsze prowadzi ku Stwórcy. "Pochwała stworzenia" św. Franciszka to modlitwa pochwalna, dziękczynna. Pieśń wdzięczności człowieka świadomego, że cały przedziwny świat został stworzony dla czlowieka i tylko człowiek, jako ulepiony na obraz i podobiestwo Boga, ożywiony Jego tchnieniem, jest w stanie dostrzec i docenić to stworzenie, które jest ze wszech miar dobre i piękne, bo dobry i piękny jest Ten, który je ukształtował. Franciszek od małego miał w sobie wrażliwość na to, co urokliwe. Potrafił się zachwycać i kontemplować, jednak w spojrzeniu pozbawionym światła Boga, jego postrzeganie było zaledwie ślizganiem się po powierzchni. Był poetą lecz budującym dom życia na piasku, dlatego skonfrontowany z okropnością wojny i więzienia, utracił radość i nic, co go otaczało nie przynosiło mu radości ani pocieszenia. Dopiero, gdy odnalazł Boga, jako źródło wszelkiego życia i piękna, "przestał patrzeć jak poeta, zaczął widzieć jak mistyk. Jego wrodzona wrażliwość nie była bez znaczenia, jednak tym, co określało jego specyfikę poznawczą, było wewnętrzne światło wiary." Franciszek wraz z wiarą odzyskał zdolność patrzenia na świat oczami serca. Jego oko, ukierunkowane we właściwą stronę, rozświetliło wnętrze, wypełniając je po brzegi Bożym światłem.
"Warto zauważyć, że Pochwała stworzeń nie zatrzymuje się na elementach natury, ale zaczyna się od Boga i na Bogu się kończy, a pośrodku jest człowiek, wezwany nie tylko do uwielbienia Boga w stworzeniach, ale przede wszystkim do przebaczenia i pojednania oraz trwania w Jego woli."
"Nikt nie został skazany na bycie razem z braćmi, ale zaproszony przez łaskawość Boga, aby móc wciąż na nowo odkrywać i doceniać cały koloryt, bogactwo i piękno dzielonego razem wspólnego życia, misji i celu. (...) Największym skarbem jest drugi brat."
Pobrzmiewają mi w głowie pewne słowa i ciągle wracają: "Pan mi ciebie dał". Dał mi ciebie, dobrego, pięknego, łagodnego, pomocnego, byś mnie wspierał, pocieszał, radował i inspirował swoją obecnością. I dał mi ciebie trudnego, denerwującego, żałosnego, doprowadzającego mnie do szału, bym ścierając się sam ze sobą w świetle twoich wad i słabości, umacniał się i wzrastał ku Bogu. A może przez twoje wady, Bóg pokazuje mi moje własne dziury serca, moje zranienia?
"Ważne jest, by najzwyklejszych ludzkich spotkań nie traktować nigdy jak wydarzeń przypadkowych, oczywistych, nieznaczących, ani nie zaprzepaścić tego, co Bóg przygotował dla nas albo dla tych, których spotykamy." Św. Franciszek doskonale rozumiał, że drugi człowiek jest darem od Boga (spotkanie z trędowatym odmieniło jego życie całkowicie), dlatego w swoim Testamencie napisał: "Pan dał mu braci". Pan dał. Daje. Zawsze tego, czego nam potrzeba. Dar bywa kłopotliwy, trudny, ale zawsze "zawiera w sobie ukryte wezwanie, jest wyrazem miłości i jest wezwaniem do miłości: <miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem>, <miłuj go bardziej niż mnie - po to, abyś go pociągnął do Pana>. (...) Sprawdza sie ten, kto, podtrzymuje swego bliźniego stosownie do kruchości, która jest w nim, tak jak sam chciałby być podtrzymany, gdyby był w podobnej sytuacji>, <nie oburza się ani sie nie denrwuje z żadnego powodu>, i <miłuje tych, którzy uderzają go w policzek>. Grzechy braci przez moje reakcje na nie uświadamiają mi moje ukryte grzechy, a przez to wzywają do nawrócenia."
Możemy się modlić w najwspanialszych kościołach świata, pielgrzymować do najbardziej znanych miejsc, które odmieniają życie tak wielu ludzi (!), możemy uczestniczyć w najmądrzejszych rekolekcjach, dniach skupienia, przeżywać okresy ubogacenia wewnętrznego. To wszystko jest potrzebne, piękne i wartościowe, jednak prawdziwa głębia naszej wiary zostaje przetestowana na płaszczyźnie relacji z bratem, z drugim człowiekiem. Relacja jest jedynym polem, na którym możliwa jest realizacja prawdziwej miłości, Bożej miłości, ponieważ Bóg jest w Trójcy Jedyny i miłość (którą jest) rodzi się w relacji Ojca, Syna i Ducha. Człowiek potrzebuje więc najpierw silnej relacji z Bogiem, by poznać miłość i potem relacji z drugim człowiekiem, by praktykować tę miłość.
"Poza Ewangelią trudno przyjąć każdego jako brata i dar od Boga, trudno też konfrontować się z pojawiającymi się problemami w taki sposób, aby każdy mógł doznawać wzrostu." Źródłem, z którego czerpiemy siły do budowania dojrzałych, pięknych i konstruktywnych relacji jest więc Ewangelia i Eucharystia, życie w świetle realnej obecności Boga. Bracia gromadzą się wokół jednego ołtarza, wspólnej modlitwy i misji, ale również małżonkowie budują wspólny dom na skale Słowa i Eucharystii. Jest takie powiedzenie: "Family that prays together, stays together". Jest to oczywiście uproszczenie, ale jednocześnie prawda fundamentalna. Gdy małżonkowie zapraszają do swojej relacji Boga, wzrastają w świetle miłości Trójcy.
O. Andrzej Zając pisze o życiu zakonnym: "Ołtarz, modlitwa, wspólny stół, praca i czas wypoczynku to miejsca, gdzie codziennie dokonuje się cierpliwe przechodzenie od 《ja》 do 《my》, od mojego obowiązku do obowiązku powierzonego wspólnocie od szukania 《moich spraw》 do szukania 《spraw Chrystusa》." Z tego powodu osobiście neguję używanie określeń "stary kawaler", "stara panna" w odniesieniu do osób konsekrowanych. Osoby duchowne złożyły śluby, zostały zaślubione Kościołowi, żyją we wspólnocie i (jeśli dobrze spełniają swoje powołanie) mają dzieci duchowe. Powołanie realizowane w zgodzie z Bożą wolą jest zawsze życiem płodnym i rodzi dobre owoce. Słowa związane z życiem we wspólnocie zakonnej mają też odbicie w życiu małżeńskim, gdzie również uczymy się przechodzenia z "ja" do "my". Możemy żyć w związku małżeńskim, a zachowywać się jak kawaler czy panna - być niezaangażowany, zgorzkniały, zamknięty na drugiego, egoistyczny. O stanie naszego życia nie przesądza stan cywilny, świadczą o nim nasze relacje i sposób w jaki żyjemy naszym powołaniem. Jeżeli zadbamy o to, by powołanie realizować w świetle miłości (a jest to jedyna słuszna droga), zobaczymy jak wielkim darem jest braterstwo. Postawienie Boga w centrum naszego spotkania z drugim człowiekiem, pozwala nam wzrastać wzajemnie w zdrowiu i chorobie, w radości i trudach. Zawsze. W ten sposób realizujemy wezwanie Jezusa do życia w jedności.
KSIĄŻKA: https://bratnizew.pl/bog-jest-piekny,3,3019,3449
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz