04 września 2024

Kiedy święty chce prowadzić - Padwa

Święty Antonii Padewski, wła
śnie ten od rzeczy zagubionych, sam się kiedyś zgubił, by potem odnaleźć drogę swojego powołania. Nie będzie to jednak wpis biograficzny o Antonim, a opis wakacyjnej przygody, poznania i początku relacji między mną a tym portugalskim świętym.

Jak to często bywa z zaskakującymi wydarzeniami wszystko zaczęło się od skrupulatnego planowania. Siadając przed mapą Włoch, postanowiłam, że w tym roku jednym z naszych punktów pielgrzymkowych będzie Padwa, oddalona prawie trzy godziny jazdy samochodem od naszej wypoczynkowej bazy w rejonie Marche. O Padwie słyszeliśmy już dużo dobrego, choć sam św. Antonii nie był nam szczególnie bliski. Kojarzyliśmy go jedynie z chlebem i rzeczami, które gdzieś się zapodziały.

Nim odwiedziliśmy Padwę, pewnego dnia odbyliśmy dwugodzinną podróż do Bolonii. Wyprawa okazała się na tyle wymagająca, że zaczęliśmy wątpić w sens wycieczki do jeszcze dalej położonej Padwy. Zaczęło się ludzkie kalkulowanie. Czy chcemy spędzić łącznie sześć godzin z dziećmi w samochodzie, by cztery godziny pochodzić po Padwie? Na miejscu z pewnością czekają nas też problemy parkingowe, tłumy turystów i (zdaniem aplikacji meteorologicznej) ulewa. Poza tym mieliśmy znaczniej bliżej do ukochanego przez nas Asyżu, do którego uwielbiamy wracać wielokrotnie w ciągu roku. Właśnie tam, w bazylice św. Franciszka, poznaliśmy dobrych ludzi z wyd. Bratni Zew, którzy mimochodem zapytali nas o Padwę. Wytłumaczyliśmy, że w tym roku postanowiliśmy ją sobie darować, ale w odpowiedzi usłyszeliśmy, że kiedyś musimy odwiedzić św. Antoniego, bo to wyjątkowy, wspaniały święty!

Czas włoskiego wypoczynku minął. Zapakowaliśmy samochód po brzegi bagażami, oliwą i winem. Między stopami wiozłam młode drzewko oliwne. Mieliśmy przed sobą dwa dni podróży z noclegiem w Austrii, ale udało się nam wyjechać o dość wczesnej porze, tak, by został nam zapasowy czas na wypadek korków lub burzy w Alpach paraliżującej ruch drogowy, czego doświadczamy każdego roku.

W podróży jesteśmy z mężem jak dwa żywioły. Mamy też różne funkcje - on kierowca, ja karmicielka, nawigatorka, masażystka, lektorka (you name it, I have it). Kiedy więc Tomek zamierza jak najszybciej dojechać z punktu A do Z, ograniczając liczbę przystanków do minimum, ja wodzę palcem po mapie i wynajduję wspaniałe okazje do postoju, by jeszcze coś zobaczyć, by jeszcze skorzystać i wycisnąć soki z naszej podróży do cna. Jednak wiem, ile zmęczenia kosztuje nas wszystkich taka podróż, więc mam świadomość, że na dłuższe postoje ze zwiedzaniem nie mam co liczyć. Szczególnie w drodze powrotnej. Toteż, gdy zbliżaliśmy się do węzła na wysokości Padwy, zażartowałam: „To co? Zjeżdżamy?”. Jeśli myślicie, że mojego męża coś w tym momencie tknęło, by zmienił utarte przyzwyczajenia, to się mylicie. „Jedziemy prosto do Austrii” - odparł krótko i oboje zerknęliśmy na gps (god’s positioning system). „Prosto” to znaczy prosto. Dokładnie tak, jak nawigacja przykazała. I nagle stało się coś, co wprawiło w zdumienie nas oboje. Nawigacja oznajmiła, że pojechaliśmy źle, że jedziemy trasą na Padwę i zaczęła nas przekierowywać. Skonsternowana włączyłam telefon, by nabrać pewności, co do kierunków i tras. Prawda była prosta: „Albo zawracamy i zajmie nam to piętnaście minut, albo za piętnaście minut staniemy pod Bazyliką św. Antoniego, bo znajduje się ona właśnie od strony miasta, z której jedziemy”. Ponownie w naszych głowach pojawiło się racjonalne kalkulowanie, że Padwa to turystycznie oblegane miasto, że będzie powtórka z zeszłorocznej wyprawy do Neapolu, wkopiemy się w korek, a pozostawione w samochodzie wina ugotują się.

Spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem i już było wiadomo. „Jak nas św. Antonii przyciąga, to może wszystkim innym się zajmie?” - powiedział Tomek, pozostając na trasie ku Padwie. Tak też się stało. Nie znaleźliśmy może parkingu tuż pod bazyliką, ale trafiliśmy nawet lepiej, bo pod bazylikę św. Justyny (Tego jeszcze o mnie nie wiecie: przez pierwszy dzień życia byłam właśnie Justyną; imię to zostało moim drugim imieniem). Mieliśmy okazję krótko się przespacerować, by zobaczyć choć kawałek miasta. Zwiedzanie ograniczyło się jednak od przejścia z bazyliki do bazyliki, ale przecież właśnie z tego powodu tam wylądowaliśmy.

Co czekało na nas w bazylice świętego Antoniego? Na przykład Msza Święta w języku polskim w jednej z kaplic. Niespiesznie obejrzeliśmy zbiór relikwii, znajdujący się w jednej z dziewięciu kaplic okalających chór. Tam, franciszkański zakonnik, usłyszawszy, że szepczemy po polsku, wręczył naszemu synowi obrazek z relikwią św. Antoniego. Mogłabym pisać o wyjątkowości wszystkich kaplic (jest między nimi kaplica polska z obrazem Jezusa Miłosiernego, św. Faustyną i Janem Pawłem II), o imponującym rozmachu całej bazyliki, o urokach ogrodów, niebywale pięknej mozaikowej kaplicy Najświętszego Sakramentu, ale żadne z tych zewnętrznych wspaniałości nie sprawiło, że wizyta w Padwie była szczególna. Szczególna była więź, która wytworzyła się między mną, a młodym Portugalczykiem.

Św. Antonii starannie planował swoje życie, powołanie, a nawet śmierć. Zapragnął umrzeć jako męczennik i by to zrealizować, wsiadł na statek płynący do krajów Arabskich. Wcześniej dotarły do niego wieści o mordowanych tam franciszkanach i w jego umyśle skrystalizowała się wizja, że zapracuje sobie na niebo, podążając ich śladami. Liczył, że gdy tylko statek dobije do brzegu, będzie mógł rozpocząć głoszenie i szybko straci głowę. Jednak, nim statek dopłynął, Antonii zachorował i to tak poważnie, że nie był w stanie opuścić pokładu. Następnie w drodze powrotnej do Portugalii, wiatry zepchnęły łódź z właściwej trasy, doprowadzając ją do włoskiego wybrzeża. Tak św. Antonii trafił do franciszkanów, do samego św. Franciszka z Asyżu, który szybko dostrzegł wyjątkowość młodzieńca, jego niebywałą mądrość i dar wymowy.

Właśnie dar wymowy był tym, co szczególnie wyróżniało Antoniego. Został posłany, by jeżdżąc z zakonu do zakonu, nauczać współbraci, szerzyć Ewangelię i pogłębiać w nich ducha franciszkańskiego. Gdy po wiekach otwarto jego grób, okazało się, że jedyną w pełni zachowaną częścią ciała świętego jest krtań i język. Te można oglądać do dziś w kaplicy relikwii.

To, co stało się między mną a Antonim podczas modlitwy przy jego grobie, pozostanie już w moim sercu. Jest dla mnie ogromym zaskoczeniem i napełnia mnie zachwytem to, jak święci upominają się o naszą uwagę. Jakby już wcześniej wiedzieli, że będziemy ich potrzebować.

Św. Antonii jest pomocny nie tylko przy szukaniu tego, co zginęło. Patronuje rodzinom, dzieciom, narzeczeństwom, podróżnym, ubogim, położnym, górnikom.

„Św. Antonii, z ufnością błagam, spraw, abym dzięki Twej opiece miał zawsze silną wiarę, pracował nad poprawą życia i pomnożeniem łaski uświęcającej. Polecaj mnie Najświętszej Maryi, Matce Bożej, której zawdzięczasz szczególną pomoc w pracy dla zbawienia ludzi.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz