18 września 2024

Oddychać imieniem Jezus

Mnożymy modlitwy i nabożeństwa. Czytamy coraz więcej lektur duchowych. Wstępujemy do licznych wspólnot. Szukamy Boga bardzo łapczywie, a jednak z czasem spostrzegamy, że towarzyszy temu wszystkim jakaś pustka, brak i rozczarowanie. Wtedy wzmaga się w nas frustracja, bo przecież szukamy duchowej satysfakcji tak usilnie i długo, że efekty powinny być widoczne. Efekty. No właśnie. W pewnym momencie, a właściwie za każdym razem, kiedy podejmujemy jakąś duchową inicjatywę, powinniśmy zadać sobie pytanie: „dlaczego właściwie to robię?”, do czego dążę? Naraz może się okazać, że oczekuję czegoś konkretnego, czegoś chcę i pragnę. Może jakiegoś objawienia, które odpowie na moje najważniejsze pytania? Może głębokich doznań emocjonalnych i uniesień duchowych? A może zwyczajnego poczucia, że zrobiłem dziś wszystko, co moje przyzwyczajenie nakazuje (różaniec, koronka, lektura pisma, komentarza, litania, nowenna; za zmarłych, rodziny, ojczyznę, parafię, ofiary wojny, pogan, kapłanów, sieroty i dzieci nienarodzone, biednych, chorych, rządzących...) Dużo chcemy wymodlić z dobroci serca, ale bez ćwiczenia się w ufności, możemy popaść w modlitewną nerwicę natręctw i jedyne co w ten sposób osiągniemy, to potok słów wysłany do Pana Boga w przekonaniu, że On chyba nie wie, ile złego się na tym świecie dzieje i co trzeba by tutaj naprawić.

„Lecz "wiedza" wbija w pychę, miłość zaś buduje. Gdyby ktoś mniemał, że coś "wie", to jeszcze nie wie, jak wiedzieć należy. Jeżeli zaś ktoś miłuje Boga, ten jest również uznany przez Boga.” (1 Kor, 8)

Jeżeli powodem naszych poszukiwań i modlitw jest pragnienie doznania czegoś nadzwyczajnego, pragnienie wyproszenia od Boga rzeczywistości „po mojemu”, jeżeli mamy ambicję rozgryzienia całej tej wiary i wszystkich Bożych tajemnic, to uwaga - w końcu uderzymy w mur. Nie spotkamy żywego Boga, objawiającego się w naszym życiu, mnożąc kolejne działania, zdobywając dyplom ukończenia studiów teologicznych i certyfikat zaliczenia czteroletniej formacji na rekolekcjach takich czy siakich. To wszystko jest oczywiście cenne i pomocne w kształtowaniu naszego umysłu, porządkuje wiarę i często przeciera ścieżki. Ale może się zdarzyć, że pełni wszelkiej wiedzy, będziemy dokładnie w tym samym punkcie, z którego wyszliśmy. 

„Nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadowala i nasyca duszę.” (Św. Ignacy)

Po co więc robimy to wszystko? Naszym celem jest tylko jedno - przebywanie w obliczu Boga. Jeżeli dotrzemy do tej odpowiedzi, uświadomimy sobie, że wszystko inne poza tym jednym jest niekonieczne, to okaże się, że niekonieczne są również te wielorakie formy i drogi naszych poszukiwań. W końcu nasz Pan przychodził do najprostszych i ubogich duchem.

Jezus, spotykając się z Marią i Martą, powiedział: „Potrzeba tylko jednego” - obecności. Trwania. A trwanie polega na zatrzymaniu się, uważności i byciu tu i teraz, bo Bóg zawsze Jest. Nie jest Bogiem wczoraj, ani Bogiem jutra, lecz jest Bogiem dziś. Zawsze jest Tym, Który Jest.

„W odnajdywaniu Boga nie chodzi o nic nadzwyczajnego. Dokonuje się to bowiem w prostocie codzienności, w której nasza obecność i obecność Tego, który Jest, nadają sens wszystkiemu. (…) Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”. (o. Maksymilian Nawara) 

Podczas gdy kultura zachodniego Kościoła proponuje nam poznawanie Boga przez pogłębianie wiedzy (fides quaerens intellectum - wiara szuka zrozumienia), teologia wschodnich chrześcijan stawia sprawę inaczej. Proponuje wiarę szukającą adoracji. Jeżeli w tym momencie pomyśleliście o adoracji Najświętszego Sakramentu to pięknie. To ogromny skarb, który mamy w Kościele! Okazja przebywania z obecnym Bogiem. Możliwość spotkania w danym miejscu i czasie.

Adoracja wymaga od człowieka niewiele, a zarazem wiele: milczenia, spojrzenia, świadomego trwania (oddechu). Dla mnie przebywanie w ciszy nie stanowi problemu. Modlitwa medytacyjna jest tą formą modlitwy, którą pozwala mi przedrzeć się przez wewnętrzny hałas i gruzowisko pozorów, by stanąć w prawdzie o swoich słabościach i doświadczyć Bożej miłości. Jest to jednak modlitwa zmagania się i nieustannej walki o zachowanie uważności i trwania „w” - w tej chwili, w tym miejscu, w Chrystusie. Walka z rozproszeniami, wyobraźnią, znudzeniem, pokusami i zniechęceniem. Jest ciężko. Ciężko jest też tym wokoło mnie. Słyszę wiercenie się. Kątem oka widzę ciągłe zmienianie pozycji przez innych obecnych. O! Ktoś półszeptem odmawia różaniec, choć adoracja miała być „w ciszy”. A jeśli akurat na zewnątrz trwają roboty drogowe, albo grupa znajomych spotkała się przed kościołem, to czasami wydaje się, że to adorowanie w ogóle nie ma sensu, bo skoncentrowanie się nie jest możliwe i odcięcie się od świata nie jest możliwe.

Pewnie wielu z was, szukających Jezusa w ciszy doskonale zna te zmagania. Bywają sytuacje niemożliwe, w których będzie nam przeszkadzało dosłownie wszystko. Tylko że całkiem możliwe, że to wcale nie wszystko inne jest problemem, ale problem leży w nas samych. Wewnętrznym napięciu, niepokoju i chęci kontrolowania. Przychodzimy na adorację z całym naszym życiowym bagażem, a cisza jedynie wzmaga te myśli, z którymi staramy się siłować. I tak, szukając wyciszenia i pocieszenia, rozgrzebujemy przeszłość, martwimy się o przyszłość, a w konsekwencji denerwujemy się na wszystko wokoło, że przeszkadza nam w spotkaniu z Bogiem w teraźniejszości.

W byciu w Bożej obecności, wcale nie chodzi o to, by odciąć się od świata. Umiejętność powracania do wewnętrznej ciszy pomimo zewnętrznym i wewnętrznym rozproszeniom, jest osiągalna dla tych, którzy chcą po prostu przebyć w Bożej obecności, oddając mu swoją uwagę, czas i całe życie. Wytrwałość w nieustannym powracaniu świadczy o naszej miłości wobec tego, którego szukamy. Wytrwałość mimo wszystko. Tak - to jest walka z własnym wnętrzem.

„Chodzi o obecność człowieka wobec Tego, Który Jest.(…) Ubóstwo środków wyrazu na modlitwie stanowi znak gotowości do oddania kontroli nad naszym życiem i całkowitego powierzenia się Bogu.”

Dążymy bowiem do tego, do czego zachęca nas św. Paweł w liście do Tesaloniczan - byśmy modlili się nieustannie, czyli w każdym momencie i okolicznościach naszego życia. Nawet w obliczu miejskiego hałasu i spełniania codziennych obowiązków. Jest to przecież zgodne z ideą „małej drogi” św. Tereski, a mnisi benedyktyńscy praktykujący modlitwę monologiczną (modlitwę jednego słowa) podają nam konkretną, jedną kotwicę, która w każdej chwili przywołuje nas z powrotem ku Bożej obecności. Jest to Jego imię, najpiękniejsze i najpotężniejsze imię: „Jezus”. Jednowyrazowy egzorcyzm. Imię, na którego brzmienie zgina się każde kolano. Imię, które wypowiedziane z wiarą, otwiera serce i przynosi pokój. Imię, które daje życie. Jak pierwszy wdech - to każdorazowy powrót do życia.

Św. Izaak Syryjczyk, mnich praktykujący modlitwę wyciszenia, doszedł do wniosku, że kiedy owo wyciszenie i oddalenie od świata, odłącza Go od innych, to staje się budowaniem duchowości na wyobrażeniach i własnym odczuwaniu. Cisza i modlitwa muszą nas prowadzić do spotkania z bliźnim, tak jak wiara musi zostać przetestowana w codzienności. Tak, jak wiara bez uczynków pozostaje pusta, tak modlitwa bez spotkania, pozostaje pusta. W końcu musi dojść do spotkania z drugim, byśmy mogli się przekonać, czy rzeczywiście kochamy tak, jak się nam wydaje, że kochamy.

Z daleka łatwo popaść w zafałszowane przekonanie, że kochamy wszystkich ludzi miłością wielką i doskonałą. Prawda o naszym wnętrzu ujawnia się dopiero przy okazji spotkania. Jeżeli pamiętamy o słowach Jezusa: „cokolwiek uczyniliście jednemu z moich braci, mnieście uczynili”, to istnieje szansa, że w trudnej, konfliktowej sytuacji unikniemy złorzeczenia i trzaśnięcia drzwiami. A może nie. Przecież jesteśmy tylko ludźmi. Jednak jest dla nas nadzieja, bo jeśli poniosą nas destruktywne emocje, możemy dostrzec za nimi prawdę o nas samych; odetchnąć imieniem Jezus; poprosić go o zmiłowanie i pojednać się z bliźnim nim zajdzie słońce. A kolejnego dnia weźmiemy kolejny pierwszy wdech po przebudzeniu i zaczniemy wszystko od nowa. Na nowo ucząc się trwania i życia w Jego obecności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz