„Musiałaś mieć w sobie dziecięcą wiarę i naiwność, gdy planowałaś tę wyprawę do Neapolu” - powiedział Tomek, unikając zderzenia z kolejnym skuterem. Rzeczywiście nie pomyślałam, że wjazd samochodem do Neapolu będzie się wiązał z emocjami na najwyższym poziomie. „Zapomnieliśmy się po modlić przed wyjazdem” - stwierdziła córka.
To też prawda, choć ja modliłam się w duchu już od kilku dobrych minut. „Teraz jest idealny czas na modlitwę” - odparłam, błądząc wzrokiem po mapie i szukając odpowiednich ulic. Piesi przechodzący na czerwonym, multum samochodów i skuterów, krzyżowania bez świateł - połączenie nowego Jorku i Bangladeszu to Neapol.
Nie zaplanowałam dużego zwiedzania. Na liście miałam trzy punkty: grób księdza Dolindo, który na mapie wydawał się znajdować poza ścisłym centrum, spacer do katedry św. Januarego i krótki wjazd na wzgórze z zamkiem św. Elma, skąd ponoć rozlega się przepiękny widok na Wezuwiusz i miasto. Mapa i plany to jedno, rzeczywistość drugie. Musieliśmy przejechać przez zatłoczone miasto - tak poprowadziła nawigacja. Ulice wąskie, parkowanie wszędzie, gdzie się da, ale nie da się już nigdzie. Przypomniały mi się zatłoczone ścieżki rowerowe Amsterdamu, z tym że tutaj ulicami tańczyły samochody.
Zaczęłam liczyć na cud. Może ksiądz Dolindo zaopiekuje się nami i okaże się, że tuż przed kościołem, w którym został pochowany, znajdzie się jedno miejsce parkingowe specjalnie dla nas? Szybko straciłam złudzenia, widząc, co się dzieje za kolejnym zakrętem. Byliśmy już blisko celu, ale nic się nie zmieniało, oprócz tego, że uliczka stała się węższa, a samochody jeszcze gęściej zaparkowane. Poczułam, że się poddaję. Chwyciłam nawigację, ostatni raz szukając odpowiednika tego, co pokazywała mapa, w rzeczywistości. Powinniśmy być na miejscu, ale kościoła nie widać. Miejsca na parking też nie. „Dobra, przekierowuję nas na Pompeje” - stwierdziłam, czując, że tym razem poniosłam podróżniczą porażkę. Przejazd przez miasto kosztował nas wiele napięcia i strachu.
Gdybym wiedziała, co nas czeka w sercu Neapolu - w ogóle nie brałabym pod uwagę tej wyprawy.
„Poczekaj!” Nagle Tomek dojrzał niebieskie „P”- wjazd do ciemnego garażu. Nie było czasu na zastanowienie się. Wjechał. Samochody stały zaparkowane jedno nad drugim. Dosłownie! Ze stróżówki wyszedł ochroniarz i poinformował, że parking jest tylko godzinny. Lepsze to niż wyjazdu z Neapolu na tarczy. Po chwili mężczyzna dodał: „Kluczyki zostawcie w samochodzie”. W naszych sercach znów pojawiło się wahanie. Serio, mamy zostawić samochód i kluczyki do niego gościowi w centrum Neapolu?! Pewnie samochód rozbiorą i sprzedadzą go na części!
„Jezu, ty się tym zajmij!” - usłyszeliśmy w duszy oboje z mężem.
Ochroniarz zaparkował nasz samochód z wprawą. Zerknęłam w stronę dyżurki. Z czym kojarzy się wam takie pomieszczenie? Mi z plakatami roznegliżowanych kobiet lub kalendarzami ze sklepu oponiarskiego! Ta była oklejona świętymi. Franciszek, Antoni, papieże, Pio, Dolindo. Wyszłam na skąpaną w słońcu ulicę. Żar. Mapa jedno, ulica drugie. Nigdzie nie widziałam kościoła, a wiedząc, że mamy tylko godzinę, nie zamierzam tracić czasu. Zapytałam ochroniarza, gdzie możemy znaleźć padre Dolindo. „A to naprzeciwko” - odparł z uśmiechem. No tak! Trzeba było spojrzeć nieco w górę, by zobaczyć sakralne sztukaterie ponad obskurnymi drzwiami i niepozornymi schodkami. Tak dotarliśmy na miejsce.
W środku kościoła Matki Bożej z Lourdes i św. Józefa cisza uderzyła nas równie mocno jak wcześniej uliczny zgiełk. Sekundę później, gdzieś w głębi ciemnego kościoła, rozbrzmiała gitara i uwielbieniowy śpiew jednego głosu. W połowie drogi do ołtarza, po prawej stronie, dostrzegłam znany mi już ze zdjęć obraz - czarny prostokątny grób zwieńczony jasnym kamiennym wykończeniem i znaną mi twarzą na małym skromnym zdjęciu. Jaki za życia, taki nadal po śmierci. Ponad grobem zawieszono portret Jezusa - takiego, jakiego widział ksiądz w objawieniach. Namalował go artysta na zlecenie ojca Dolindo (nie można przejść obojętnie obok wyrazistych, niebieskich oczu Jezusa).
W kościele nie ma obrazów ani figur przedstawiających księdza. Trzeba wejść do zakrystii, żeby zobaczyć kiepskiej jakości powiększone zdjęcie. Zastaliśmy tam też skromny stolik z obrazkami, różańcami i książkami o ojcu Dolindo, a wszystkie w języku polskim. Nawet ustawiona przy grobie księga pamiątkowa zawierała wpisy głównie w dwóch językach: włoskim i polskim.
Ksiądz Dolindo nie jest nawet za bardzo znany we własnym kraju. Rozmawialiśmy o nim ze znajomymi Włochami związanymi z kościołem i po raz pierwszy usłyszeli o ojcu właśnie od nas. Ogromne podziękowania należą się tym, którzy o wspaniałym neapolitańskim księdzu mówią w Polsce: autorom i wydawnictwom. Dzięki nim możemy przeczytać jego pisma!
A o czym właściwie pisał ksiądz Dolindo? Co próbował przekazać?
„Kiedy przyjdziesz do mojego grobu, zapukaj. Nawet zza grobu odpowiem ci: zaufaj Bogu!”Taki tekst widnieje na płycie nagrobnej i taki właśnie był testament księdza. Ufaj! Jego „ufaj” zostało ujęte w akcie zawierzenia znanym jako „Jezu, ty się tym zajmij”, jednak to hasło nie wyczerpuje bogactwa myśli i wiary, jakie za nim idą. To włoskie „Jezu, ufam Tobie!”To umiejętność oddania swojego życia w ręce miłosiernego Boga.
Dolindo Ruotolo żył, ufając nieustannie. Ufał, gdy pisał i modlił się w swoim szczytowym mieszkaniu podczas nalotów niemieckich bombowców. Również gdy przychodził do najgorszych dzielnic Neapolu, by przypadkowo napotkanym osobom wręczać gęsto zapisane obrazki. Pisał na nich to, co słyszał uszami duszy, a były to słowa otuchy i zapewnienia o Bożej pomocy w bardzo konkretnych sprawach, jak choroba bliskich lub problemy finansowe. Dolindo, choć często nie rozumiał, pisał, a potem okazywało się, że były to listy Boga do konkretnej spotkanej przez księdza osoby.
Tak samo jak ojciec Pio, Dolindo szczególnie nawoływał do czyszczenia Matki Bożej i podkreślał ważność Eucharystii jako spotkania z żywym Bogiem (co jest niezwykle ważne obecnie, gdyż w wiarę katolików coraz cześciej wkrada się protestanckie podejście do Eucharystii jako symbolu, podczas gdy fakt, że jest to naprawdę ciało Boga stanowi korzeń wiary katolickiej i naszego Kościoła).
W tym samym czasie, gdy ojciec Dolindo służył Bogu w Neapolu, siostra Faustyna pisała o Bożym Miłosierdziu w Polsce. Inna włoska mistyczka Luisa Piccaretta (urodzona w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, 70 lat po tym, jak Jezus poprosił Faustynę o ustanowienie święta Miłosierdzia Bożego) głosiła triumf Woli Bożej - źródle dobra i szczęścia. Podobnie ojciec Maksymilian Kolbe zapisywał w dzienniku, że w=W, co znaczy, że nasza mała wola musi się równać wielkiej Woli Bożej.
Bóg objawił się w różnych miejscach różnym osobom, ale zawsze przekazywał te same słowa o swojej miłości, a przede wszystkim nakłaniał do całkowitej ufności, by ofiarować mu każdą sferę swojego życia. Bo tylko w Nim znajdziemy pokój, w Jego miłości ocalenie, a w Jego Woli szczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz